niedziela, 2 listopada 2014

Pożegnania trwają dłużej, niż słowa.

W dni takie jak ten- zamglone niedziele w które siedzę po brzegi w książkach.
Prezentacje, teksty źródłowe, praca...
Najbardziej tęsknię. Uśmiecham się do siebie- przecież to dopiero miesiąc, prawda?
Pożegnałam się z każdym któremu byłam winna chociaż "dziękuję".
Przez których moja podróż była lepsza i gorsza. Przez których moja podróż nie była podróżą ale i też smakowaniem życia tam, gdzie chciałabym najbardziej się znaleźć.
Ludziom, którzy zmotywowali mnie do życia inaczej, do bycia rozważniejszą, nie traktowania swojego życia jak urlop od wszystkiego. Do nauki, pracy. Wiele im zawdzięczam.
Słonecznej Korei, zaczarowanemu Hong Kongowi a nawet Chinom które nauczyły mnie bycia twardą.
Nie tęsknię za spakowaną walizką, brakiem funduszy i spaniem w naszej małej "klasie" w Seoulu.

Tęsknię za wypadami na Houhai, nocnym zwiedzaniem Zakazanego Miasta, lataniem samolotem w burze, wieczorami w Seoulu, widokiem za oknem w Busan, rzeką Han, pracą w Hong Kongu, naszym małym parkiem obok morza, Lan Kwai Fong, wieczornymi koncertami na Hongdae, tłokiem na Mong Kok, leżeniem w nocy na plaży na kompletnym odludziu z Keithem i liczeniem gwiazd, mojito na San li tun....
Tęsknię za tym oddechem, głębokim, jakbym cały świat miała za sobą i przed sobą. W którym się zatapiam, kiedy jest mi źle. Moje przeznaczenie jest gdzieś tam, jeszcze nie do końca odkryte, pozostawione by rosło i dawało mi motywacje. A ja będę uparcie dążyła, żeby moje obietnice zostały spełnione.

Dziękuję, podróżo. Dałaś mi więcej niż 2 lata studiów, niż moja rodzina i znajomi. Dałaś mi siebie.