sobota, 11 lutego 2017

Słodko-gorzko o Belgach i ich kulturze, oczami ekstrawertycznej słowianki

Otóż to! Otóż to!



Kocham marudzić. Każda osoba, która mnie zna wie, że marudzę. Mistrzem-wykrywaczem mojego marudzenia jest mój tato, który przypływ marudzenia wykrywa już w jego zalążku i automatycznie mówi "Cicho, mena".

Mogę być cicho, ale czy skażę kogoś na ten sam szok kulturowy, który miałam ja? Nie zrozumcie mnie źle, kocham Belgie, jest urocza. Ludzie na ulicach są mili i zawsze się uśmiechną, pomogą. Mój Buddy (Lieven I still love you) to najbardziej pozytywnie zakręcony człowiek, jakiego znam! 
Moja UniBuddy Clara też była super, dużo podróżowała, mówiła płynnie po turecku :D
Ale jak jest z resztą?


Dzisiaj opowiem wam o trzech kulturach a mianowicie o kulturze....


Nauki


Planowałam poświęcić jej osobny post, ale myślę, że da radę zwinąć to esejowo do jednego podtytułu.
Wyjeżdżając za granicę nie spodziewałam się, że "trzeba kuć" i jak już wam wcześniej mówiłam, do głowy mi nie przyszło sprawdzić mojego nowego uniwersytetu.
Sesja dla Belgów to święty czas. Na szyldzie xero widnieje napis successvol ! Bary, kluby, Overpoort (no nie do końca) są pozamykane na czas sesji. Ludzie KUJĄ. I to naprawdę kują. Nazwałabym to sesyjną gorączką. Jedyne o czym mówią to egzaminy, jedyne co robią to się uczą i jeżdżą do mamusi na pranie (o czym zaraz!). Dlaczego tak jest co roku, skoro po 1 sesji już wiesz, że masz ogrom materiału i nawet przy 50 IQ rozłożyłbyś sobie naukę na przynajmniej miesiąc? Nikt mi nie odpowiedział na to pytanie. Belgowie w wielkim skrócie nie wychodzą z domu przez miesiąc a ich stres egzaminami czuć w powietrzu. Gent składa się w 65% ze studentów więc wyobraźcie sobie swoje miasto, bez 65% ludzi. Byłam w szoku. To już moja 9 sesja i nigdy nie czułam na sobie takiej presji. Belgowie mówili mi, że dla nich uniwersytet (płatny) to szansa na lepszą przyszłość, lepszą pracę. Chciałabym im coś powiedzieć, na przykład że w Polsce istnieje inny system nauczania. No właśnie, czy polski system jest gorszy? 
 Oczywiście, że jest nam łatwiej. Bez dwóch zdań egzaminy na Ugent a egzaminy na WNPiD to dwa inne światy. Jednak to na WNPiD muszę używać swojej kreatywności, muszę szukać. Nie ważne, czy robię to w bibliotece, czy w domu. Na Ugent, kiedy wykładowca mówi: macie kupić książkę, a oni  nawet nie sprawdzają, czy książka jest online. Mają obowiązek ją kupić i za przeproszeniem nie ma innej opcji.
Na swoim Erasmusie poznałam chłopaka z Turcji, który robi magistra na UGent i nigdy nie zapomnę, kiedy powiedział mi, że "kiedy nie ma czegoś w instrukcji w urzędzie, panikują". Śmieszne, prawda? A co jeśli wam powiem, że na trzecim roku studiów, lektorka poświęca 60 stron prezentacji, żeby wyjaśnić, gdzie stawia się przecinki w pracy pisemnej? Nie wyobrażam sobie żadnego profesora na WNPiD, który by to zrobił. Nie wyobrażam sobie też, że napisałby na prezentacji dotyczącej egzaminu, żeby "Wchodzić cicho na salę". 
 Ludzie, kurwa. To jest oczywiste. Czasem nie byłam pewna, czy tak bardzo chcą nam pomóc, czy tak bardzo nam ubliżają. Do czasu, kiedy nie weszłam na salę egzaminu i przeżyłam kolejny szok. Ludzie są mega głośni. Zaczynają pisać bez wyraźnego rozkazu, że muszą zacząć, nie słuchają lektorów a potem 1038292 razy wymieniają answer sheet (które służą do zaznaczania odpowiedzi w testach). Trochę się skrzywiłam, widząc chłopaka wchodzącego na egzamin w bluzce z napisem "I'm in love with the coco". Nie wyobrażam sobie miny Prof. Sobczaka, gdyby zobaczył takiego agenta na swoim egzaminie. Prawdopodobnie, agent już przestałby studiować. Ta uczelnia ma 200 lat, świetne wyniki, dlaczego więc dla mnie była takim szokiem? Jeśli ma być profesjonalnie to dobrze by było, gdyby profesjonalizm był w każdym calu.

 Nie mamy już 15 lat i mama nie zabiera nam internetu, a chyba jakaś kultura studiowania istnieje.

Co tu się odwaliło, to ja nie mam pytań, ale żeby opowiedzieć wam drugą historię, muszę zacząć od paragrafu...

Ja kontra Tinder


Przed poznaniem mojej drugiej połowy, randkowałam (w wielkim skrócie) z Belgami. Przyznam, że oprócz przyjemności wyjścia z kimś innym niż Francuzi i Włosi, zawsze zadawałam ten sam zestaw pytań. Jestem ciekawską istotą, a żeby nabrać obiektywizmu do spraw, których nie rozumiem, należy o nie pytać u źródeł. Belgowie to przystojne, wysokie bestie o niebieskich oczach. Wysokie IQ, szkoda że nie EQ. Po 5 miesiącach przyznaje bez bicia- nie jestem zaskoczona, że mój chłopak nie ma narodowości belgijskiej. Nie dajcie się zmylić dziewczyny- Tinder w Belgii działa kompletnie inaczej niż w Polsce i zazwyczaj nie służy do booty calla- zwłaszcza, że mało kolesi na tinderze oprócz gadania coś robi ;) 
Pod skorupką Belgowie to nieśmiałe stwory- nie potrafią mówić o swoich uczuciach oraz o tym, czego chcą, co dla mnie w związku to podstawa bytu. Zero spontaniczności to druga sprawa, którą zarzucam im bez większego wysiłku- żeby umówić się z Belgiem potrzebujesz zazwyczaj tygodni, a może nawet miesięcy bezsensownego paplania, a nawet nie paplania, bo Belgowie wydają się zawsze zajęci czymś bardzo ważnym! W rzeczywistości, są zajęci niczym. Pracują, to tyle. Po studiach robią się grumpy catami, którzy zbierają na.....

Mieszkanie


Nie wyobrażam sobie, że 28 letni chłopak nie potrafi uprać sobie swetra. Nie wyobrażam sobie, że 21 latek mieszka w domu, bo nie potrafiłby się sam zmotywować do nauki, więc rodzice mu gotują, sprzątają, a on się tylko uczy i ma wracać do domu o 23. Nie wyobrażam sobie, że moja mama przyjeżdża co tydzień do mojego akademika i mi sprząta.
 2 tygodnie temu zadałam to magiczne pytanie Belgowi "Jak masz zamiar zbudować sobie dom, mieszkać sam, skoro nie umiesz sobie uprać, ugotować, nie masz dziewczyny (do której notabene piszą tylko 2-3 razy w tygodniu i mówią, że to związek xD) po co ci dom, skoro nie wiesz, jak się z niego korzysta?"
Mojego ankietowanego zatkało i odpowiedział tylko zdawkowe "Nauczę się".
 Proponuje zacząć naukę od zaprzestania jeżdżenia co weekend do mamusi z ubraniami- masz 28 lat, dude. Dobrze jest zapytać mamy, zgooglować (uwaga google nie jest zablokowane w Belgii) albo po prostu zebrać swoją dupę i zacząć się zachowywać jak co najmniej dorosły.
Studia to taki okres trialowy. Przypalasz pierwszy garnek, uczysz się, że czerwonych gaci nie pierze się z białymi, oraz że mycie podłogi jest naprawdę potrzebne i że ten ładny konwaliowy zapach to płyn do podłóg z Tesco za 5,99.  I wiecie co? THAT'S THE WHOLE FUCKING POINT.

Ok a więc kończąc ten ironiczny do bólu wywód, chciałabym was zapytać:
Czy tylko mnie to dziwi?
Czy tylko dla mnie to jest troche... retarded?
Czy tylko ze względu na to, że ja to ja a oni to oni, przeżyłam taki szok?

ps. Dominika chce mnie kopnąć artystycznie w cztery litery, żebym pisała więcej notatek. Piszę to tutaj, żeby mieć dowód i trzymać ją za słowo.

 

Ciao bella, jak to mówi Cris! 


piątek, 20 stycznia 2017

Dlaczego lepiej jest siedzieć na dupie w Polsce i nie jechać za granicę?

Jestem clumsy człowiekiem. Wiem. Miałam dodawać cokolwiek co tydzień i oto jestem- syn marnotrawny, który prawie po 4 miesiącach zdaje wam raport o krnąbrnym tytule- nie jedź na Erasmusa. Oto ja, trochę odmieniona i sypiąca solą ironii, niczym sławnym meme.




Zawiedziesz się.

 O boże i to jak bardzo! Na uczelni, która nigdy nie wyśle ci na czas WSZYSTKICH pieniędzy, wiec musisz trzymać rękę na pulsie, żeby nie obudzić się z 20 euro do końca miesiąca. Znajomych, którzy mieli czasem napisać ale jakoś im tak nie po drodze. Po 2 miesięcznym lamencie, że mnie nie ma, nagle znikam z towarzystwa. Nie bójcie się, nadal znam wszystkie ploteczki. Tylko że, jestem trochę daleko co rokuję raczej wyjebaniem na poziomie wysokim. Czasem opowiadam o WNPiD-ploteczkach w kuchni, jak coś jemy. O zgrozo, chyba rozejdą się w tym miesiącu we wszystkie strony świata? Ups.
Po kilku tygodniach stwierdzasz, że jednak twoja dupa-twój ogródek a reszta jak chce przyjść, przyjdzie sama.



Poznasz ludzi.

Mój osobisty ból istnienia to mój akademik. Mieszkanie z samymi facetami czyni cię lekko szorstką.
Na ratunek przybywają trzy zajebiste polki<3
Poważnie rzecz biorąc, najgorzej. Może jeszcze się nauczysz, że Vitto wypadają oczy jak ktoś je makaron z keczupem? Albo że Omar przywiózł orzeszki z Turcji tylko dlatego, że w Belgii są drogie i nie dobre? Nie daj Boże, przestaniesz być rasistą! Co wtedy? Gdzie schowasz swoje wszystkie biało-czerwone bluzy kupione za 200PLN? 
Ja niestety wpadłam w sidła, mieszkając z Włochami i Francuzami. Nauczyłam się trochę przekleństw, posiedziałam na turnieju Fify, wypiłam miliony piw, przetuliłam zapłakana i zmęczona całe noce w salonie, przegadałam do białego rana o życiu i śmierci. Nie wiem czy my tylko jesteśmy tak mentalnie na emeryturze? Jest coś magicznego w powiedzeniu Erasmusowa rodzinka. Jedno jest pewne- gdyby nie wsparcie tych ludzi, nie wiem czy dałabym radę.


Być może, zaczniesz być dorosły!

 

DLA MNIE Erasmus to było takie życie na poziomie hard w pigułce. Nie miałam czasu się opierdalać tzn. czas się zawsze znalazł, ale nie na poziomie Erasmusowym. Od poniedziałku do piątku pracowałam albo chodziłam na uczelnię. O północy śniłam o łóżku. Oprócz sylwestra, byłam na imprezie może w .... listopadzie? A, nie liczę white t-shirt party, z której wyszłam o 2 bo chciało mi się spać. Nauczyłam się trochę organizacji, pozbyłam się słomianego zapału chociaż w połowie. Coś we mnie przeskoczyło. Jeszcze nie wiem co, ale 2017 to rok, w którym na pewno to odkryje. Oczywiście, jak każdy Erasmus miałam swoje guilty pleasure- frytki, piwko, sen, serial (Pakt, polecam!)... Zostałam mistrzem randkowania z Belgami, czekam tylko na medal z ambasady. Dlaczego nikt nie pisze o randkowaniu za granicą?! To taki fun ! :)

Jeszcze każą ci się uczyć.



Tak, oto ja. Cytując mojego współlokatora: jak coś ma się stać, np. meteoryt spada na ziemię Marzena, ja myślę, że na 80% walnąłby by w Ciebie.
Jak zwykle nieomylne włoskie przewidywania niczym babushka z Rosji, tym raczej padło też na mnie. Poszłam na Ugent.

Ghent Universityposition
Academic Ranking of World Universities (Shanghai Ranking) 2016 62
National Taiwan University Ranking 2015 72
Leiden Ranking 2016 94
U.S. News Best Global Universities Ranking 2016 98

Z czystym sumieniem mówię, że to jedne z najcięższych egzaminów jakie miałam w swoim życiu. Dużo wymagają, dają dużo wolnego czasu aż do listopada, gdzie masz assignments co tydzień. To pułapka!  Tak naprawdę sesja egzaminacyjna wygląda jak egzekucja z Kalashnikova. Pamiętam, jak cieszyłam się w swoim pokoiku w Poznaniu- taaaak, dostałam się na Erasmusa. Jaki prestiż! Jako jedna z dwóch osób! Daleko zaszłam i to do Gandawy! Teraz już wiem, że prestiżem będzie, jeśli jednak zdam te pozostałe dwa egzaminy i wpisze w CV Universiteit Gent. Albo mimo wszystko, wrócę tu na magisterkę i zatopię się w książkach do końca swoich dni. To brzmi jak plan.
Nie dziwota wręcz, że przy ogromie materiały,  stażu w belgijskiej firmie i minimum życia towarzyskiego nie było czasu na Orgasmusy takie, jak widzę na 4 i 5 piętrze mojego akademika. A szkoda, bardzo bym chciała wam o nich poopowiadać :D


Zaczniesz doceniać rodzinę.


Zgadnijcie, kto przejechał autobusem 24 godziny z Gandawy do Zamościa, żeby zobaczyć swoją rodzinę na 2 dni, po czym znowu wrócić 24 godziny autobusem?
Tak, to ja.
W tym roku wyjątkowo rzadko będę ich widziała- dobrze jest czasami zwolnić, chociaż na 2 dni.


Więc nie jedź! Jeszcze się... zakochasz ! A wiesz już, jak miłość boli! 


Gandawa, Gent, (GIENT jak to mówią we francuskiej części) to moje BAE. To moje serduszko, moje mosty, moje kawiarnie. Oczywiście bardzo dużo rzeczy mnie denerwuje. Być może, za dużo, żeby tu wracać. Być może, będzie ciężko z pracą, być może będzie ciężko jak Gert jednak kupi tego malamuta i będę musiała z nim biegać po 10482030 kilometrów dziennie. Być może będę nie raz płakała w poduszkę, albo zastanawiała się jak posegregować te śmieci, żeby je jednak wzięli spod domu. Jednak moje serce jest nieokrzesane i bardzo chce, żeby Gandawa była zaraz po HK, moim trzecim domem.



Te 5 miesięcy bardzo dużo mnie nauczyły. Czasem trzeba zrobić let it go.Czasem trzeba walczyć. A przede wszystkim, trzeba żyć.


Besoski.
xxx


poniedziałek, 26 września 2016

#Erasmus vlog 2

Hej :)
Dzisiaj już na spokojniej, dotarłam cała i zdrowa. Jestem zachwycona Gandawą.
Piękne, historyczne miasto, każdy zakamarek jest bajkowo oświetlony, każda atrakcja turystyczna i okolica w której mieszkam...
 Postaram się co tydzień uploadować co u mnie :)
Także enjoy i będę starać się bardziej ogarniac edycje filmików I promise. :D




ps. Wiem, że miałam nagrać miasto i za tydzień jak najbardziej to zrobię :)

a na zachętę:




środa, 14 września 2016

#Erasmusvlog 1 6.09.2016



Korzystając z ostatnich chwil jako studentka, w 2016 postanowiłam pojechać na program wymiany studenckiej Erasmus :) Na swoim vlogu i blogu (również słownie, jeśli drażni was mój sposób mówienia^^) będę starała się zachęcać was do zwiedzania świata bliżej i dalej :) Wyjazdów, rozwijania się, nauki własnej i tej uniwersyteckiej, smakowania świata, poznawania nieznanego.

//Ostrzegam również, że nie będę owijać w bawełnę błędów polskiej biurokracji (czego oczywiście nie uważam za winę uczelni ale chorobliwie śmiesznych papierków, które muszę wszędzie taszczyć). Postaram się zrobić z tego vloga najbardziej przydatny pod słońcem tutorial pt. "Jak zamieszkać w innym kraju, używać angielskiego wszędzie, wynająć rower a jednocześnie być przeszczęśliwą studentką."

ps.Jak już wiecie, żyjemy w państwie demokratycznym gdzie obowiązuje wolność słowa, tak samo prawo do tego, żeby wyłączyć filmik :)

Randomowo i bardzo luźno.




środa, 31 sierpnia 2016

O 3680 km mojego comfort zone.

słonecznie na molo
W ostatni tydzień wakacji postanowiłam pokonać trochę więcej kilometrów, niż zazwyczaj.


Kiedy twój ojciec- który jest kierowcą mówi, że pokonanie trasy Zamość- Poznań- Zamość- Gdynia- Zamość w ciągu 4 dni jest szalone to być może tak jest, ale nie należy się poddawać. Przynajmniej ja wyszłam z tego wniosku i w ciągu 4 dni, użyłam wszystkich możliwych transportów minus samolot i motor, w międzyczasie nie śpiąc 38 godzin, zaliczając imprezę k-popową, czekając 3 godziny na przesiadkę oraz zrobić sobie full make up na drodze S7.

Dlaczego?

Bo postanowiłam wyjść ze swojego comfort zone. Tak samo, jak wyszłam z niego cztery lata temu. Być może jest wam to jeszcze obce, ale urodziłam się w Zamościu.
cr. przewodnikzamosc.pl
Przepięknym mieście wybudowanym przez Zamoyskiego, nazywanym Perłą Renesansu.
Hell yes, to małe miasteczko jest bajkowe i urodziwe ale niestety, do granicy z Ukrainą mam niecałe 2 godzinki drogi jazdy samochodem. Jest bardzo, bardzo daleko od Poznania, w którym spędziłam juz 4 lata swojego życia.
Oczywiście znam to spojrzenie, które mówi: ale jak to, nie było nic bliżej?
Dla mnie nie było.

Koneser dużych miast.

Otóż Poznań to jedno z bliżej położonych miast, które lubię. Nie wyznaję zasady, że coś jest za daleko, za blisko, za mało, za dużo. Dla mnie coś jest w sam raz. Zawsze i wszędzie, a piękny Poznań jest w miarę blisko patrząc na moje dalekosiężne plany wyjazdu do HK. Do Poznania mam około 600 kilometrów i wcale mi z tym nie jest źle. Piękne, zielone miasto, blisko do Berlina, z dobrą komunikacją? Jestem na tak !
I tak, mogę nazwać siebie wybredną jeśli chodzi o miasto. Musi być zielono, kolorowo, z wodą, bez bucowatych mieszkańców a niestety- o najbliższych ośrodkach miejskich (Warszawa i Lublin) powiedzieć tego nie mogę i nigdy nie będę mogła.

Przeprowadzka do Poznania

 

Było strasznie...
Strasznie ekscytująco !
 Jadąc do Poznania nie znałam nikogo i nic. Ciężko było mieć znajomych 600 km od domu rodzinnego, chociaż i takich posiadałam kilka sztuk w Poznaniu. Nie było słoiczków od mamy, nikt nie posprzątał mi pokoju ani nie wpadł z wizytą na weekend. Początki usamodzielnienia się nazwałabym trudne. Rachuneczki, samodzielne kupowanie jedzonka i gotowanie, pranie, prasowanie. Tym pachniało 19-letniej wersji mnie dorosłość i nie myliłam się nawet o centymetr. Jednak wyjście ze swojego comfort zone- znanych ulic, ludzi, pachnącego ciepłem domu, szybko nauczyło mnie co to znaczy odpowiedzialność za siebie, kiedy nikt inny nie może tego za ciebie zrobić.
 Powoli nauczyłam się wysyłać przelewy na czas, liczyć pieniądze, wychodzić ze znajomymi i nie bankrutować, gotować i prasować, zmuszczać się do nauki przed sesją oraz różne inne przypadłości, których w Lublinie robić bym nie musiała a przynajmniej w bardzo okraszonej formie.

Życie w pociągu

Od tamtego momentu rozpoczęło się moje życie na walizce ! Droga do domu zajmowała mi średnio 9 do 12 godzin. Podróżowałam i podróżuje sama. Kilka razy zdarzyło mi się wracać z kimś, ale kto normalny oprócz mnie (i Emila, którego bardzo serdecznie pozdrawiam) mieszka TAK DALEKO?
Podróżowanie na tak długie dystansy to sztuka. Naładowany telefon, coś pod głowę do spania, mokre chusteczki, krzyżówki, książka, notatki i wszystko, co można robić na siedząco bądź w pół siedząco, jeśli niestety biletów brak i miejsce na korytarzu. Muzyka w uszach i dużo czasu do myślenia. Samotne podróże to był następny etap wychodzenia Nany ze swojego domu rodzinnego.



Teraz już wiem, że raz na jakiś czas potrzebuje właśnie takiej podróży. Kiedy oczami obejmuje zmieniający się krajobraz, siedzę i po prostu myślę. To taki restart, chwila na wyłączenie się ze świata żywych- porozmawianie w przedziale z nieznajomym, poczytanie książki, na którą miałam od dłuższego czasu ochotę, film, którego nie miałam możliwości dokończyć. Już skończyłam z narzekaniem "bo długo". Oczywiście, że długo. Przejeżdżam wszerz całą Polskę.

Tym razem fakt, przesadziłam z ilością kilometrów. Dzisiaj moje ręcę domagają się porządniej porcji witamin a twarz, no cóż, maseczka z ogórków i za ojczyznę.
Ale to po prostu objawy mojego wanderlust- czasami muszę po prostu gdzieś pojechać- znaleźć wymówkę. Odwiedzić znajomych, pooodychać morkim powietrzem, pochodzić po górach, zjeść rybę nad morzem, spotkać się z kimś kogo długo nie widziałam.


Cheers i za tydzień notatka o zmorach ERASMUSA jako programu średnio ogarniętego. Wyjazd tuż tuż !







czwartek, 14 lipca 2016

Bo te twoje Hong Kongi.

Ten dzień musiał nastąpić.
Kiedyś. Teraz, 14 lipca, czy 29 lipca, kiedy teoretycznie według mediów i pewnego kanału na YT, ma nastąpić koniec świata. ;)

Na wstępie zaznaczam, że notatka ma charakter bardzo subiektywny, a że szanuję swoje zdanie i czyjś czas, nie będę dyskutować o swoich poglądach i zmieniać ich na siłę ;)



 Czasy PRL i wojny, które nigdy Polski nie omijały, pozostawiły nasze społeczeństwo jednolite rasowo i religijnie- szkoda tylko, że ciężko nam zaakceptować, że krajów takich jak nasz pozostaje coraz mniej.Wiem, że polacy to naród trudny, ze skomplikowaną historią. Obserwuję- patrzę, jak mówią o swoim kraju, kiedy w ich oczach stają łzy, a głos staje się drżący jeśli chodzi o tematy historyczne. Niestety, widzę też jak Polacy postrzegają inne narody.

Kiedy uchodźcą nazywają irańczyka, który przyjechał uczyć polskie dzieci.
Kiedy żółtkiem nazywają koreańczyka, dyrektora firmy w której pracują jego znajomi.
Kiedy biją na ulicy studenta o czarnym kolorze skóry, "bo mu się należało".
Ten świat gnije od środka, wyniszcza się zamiast pomagać, a przede wszystkim rozumieć.


Eks rasistka, oto ja.


Musze wyznać, że po Seoulu i Londynie miałam złe nastawienie do ludzi o czarnym kolorze skóry. I wiecie co? Nie wstydzę się tego. Nie wstydzę się tego, bo wiem, ze już mi przeszło.
I walczę ze swoimi szufladkami, których młodzi ludzie z roku na rok dorabiają sobie coraz więcej. Walczę z nimi bo wiem, że nie zawsze białe jest białe.

Sama nie raz doświadczyłam rasizmu.
Polka, prostytutka ;)
Polka, leniwa dziewucha bez wykształcenia ;)
Polka, bez znajomości angielskiego ;)
"Jebana polka" just because fuck you thats why :)

Ale czy to, co mówią o mnie inni klasyfikują to, jaka jestem naprawdę?
I czy myślisz, że to, co mówisz o obcokrajowcach klasyfikuje to, jacy są naprawdę?

Takie uprzedzenia to tak na prawdę kolebka problemów społecznych w UE i jak widać- prawdziwa tragedia imigrantów, którzy wyruszają za "lepszym życiem" za granicę.
Brexit był przełomem, jeśli chodzi o falę nienawiści rasowej na wyspach i nie bójmy się tego powiedzieć- Brexit zawsze po części był problemem społecznym i skierowanym do nas- polaków.
Tylko czy to, że praca w Anglii jest dla polaków a nie dla anglików, nie świadczy o samych anglikach? ;)
A więc adekwatnie do tego, o czym świadczy rasizm w Polsce?


Nadmuchane powody.


Ponieważ, DAMN.
Ile można siedzieć w swojej comfort zone? W swoim bezpiecznym świecie (kraju? o ile nie lubicie wyjeżdżać), w którym każde uprzedzenie szufladkuje całe narody? Nie wstyd wam, że zamykacie się przed tak pięknym światem? Nie wstyd wam, że jesteście 20-letnimi puszkami z makrelą, które wypierają inność? Którzy myślą, że czarnoskóry zblednie, a muzułmanin zostanie chrześcijaninem, bo go pobijecie?
Strasznie ale to strasznie mi przykro, że to właśnie polacy nasuwają mi pierwsze skojarzenia z takimi zachowaniami.
Proszę, nie zasłaniajmy się tym, że obcokrajowcy źle się w Polsce zachowują.
Oprócz szufladek, mam oczy- a te oczy widzą, jak Polacy krzyczą KURWA na całe Corby, jak jadą do Egiptu i na all inclusive zachowują się, jakby wykupili cały kurort wypoczynkowy.
Nie porównujmy się do innych narodów, starajmy się być po prostu kulturalni i lepsi.  Starajmy się być tak pozytywnie polscy, by ludzie chcieli wracać do Polski. By ludzie słysząc wasze opowieści, mieli te same łzy wzruszenia, jakie wywołuje u was słowo Polska.


Bądźmy dumni i dawajmy powody do dumy.


Jak już wspomniałam kilka wpisów niżej, Polacy nigdy nie pytają "co podoba ci się w Polsce". Pierwszym pytaniem jest "co ty tutaj robisz?''.
Mój znajomy- japończyk powiedział, że kocha właśnie ludzi. Kocha polaków za gościnność, gotowość do poświęceń i piękne życiowe wartości. Dlaczego my, jako naród (w większości) nie potrafimy się tym cieszyć? Wyjść z "puszki z makrelą"?  Czasem mam wrażenie, że my sami siebie pod pewnymi względami nienawidzimy i tą nienawiść, ból i rozpacz, przelewamy na obcokrajowców.

Bo jak wiecie jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.
Dlatego proszę was- podróżujcie. Nie z biura podróży. Jedźcie w podróż po świecie- do Meksyku, RPA, Indii, Iranu... Podróżujcie, bo to jedyny sposób, by zacząć otwierać swoje zaszufladkowane komórki mózgowe.


Na koniec zostawiam z niesamowitym filmem, który był inspiracją do napisania tego tekstu. Enjoy ;)
                                                               Eksperyment z DNA



niedziela, 3 lipca 2016

Couchsurfing, czyli z czym to się je i czy na pewno będzie nam smakować.

Zgodnie z zapowiedziami bliższymi, dalszymi, reaktywuje bloga na czas wakacji, oraz na czas mojego pobytu w Belgii, gdzie będę wam skrupulatnie opowiadała o życiu w miniaturkowym, bajecznym miasteczku Gent. 

Na początek, chciałabym podzielić się z wami swoimi przemyśleniami dotyczącymi couchsurfingu.


 Zapewne wiele osób wie, czym jest ta magiczna różdżka pozwalająca na moc wrażeń.
Otóż couchsurfing to z założenia portal, przez który ludzie z wszelkich zakątków świata "udostępniają" swoją kanapę i pozwalają na kilka dni zagościć w swoim gniazdku mieszkańcom z odległej galaktyki zwanej światem- za darmo.



Brzmi fajnie? Przerażająco? Egzotycznie?


 Nic z tych rzeczy- couchsurfing to narzędzie, które na zachodzie ale i również w Azji jest popularnym sposobem na poznanie local people oraz spędzenie miło czasu w gronie nowych znajomych ale i również... oszczędzenie złotych monet na inne przyjemności :)
W zamian, hostujący zostają obdarowani prezentami, pamiątkami z innych krajów, czasem historiami z podróży, których-jak zapewne podróżujący wiecie, jest bez liku.

Pytania zaczynają się dopiero wtedy, kiedy sami chcecie hostować.

Czy to bezpiecznie?

Na stronie couchsurfing.com można dowiedzieć się wiele o "kandydacie" na współmieszkańca. Czasami ogłoszenia i przyjmujące i przyjmowane są umieszczane na fb, a na stronie CS również na wallach poszczególnych miast (nazywam to sprawy kryzysowe, albo wtedy, kiedy już wcześniej zapowiedziany host zrezygnował).

Czy warto?

Otóż wyleje trochę zimnej wody na wasze głowy- historii słyszałam wiele. O ile moja koleżanka Asia, którą serdecznie chce tu pozdrowić, przeważnie miała dobre historie, ja z kolei mam mieszane uczucia.

Gościnność przede wszystkim
Mam nadzieję, że ksenofobia naszego kraju odejdzie w niepamięć gdy ludzie zaczną... hostować! Obcokrajowcy kochają nasz kraj, każdą jego część i uwierzcie mi- często to własnie dzięki nim zaczynam doceniać małe rzeczy związane z Polską.

Gdy gościnności za wiele
Miałam niestety taki przypadek i dziewczyny, strzeżcie się (sic!), kiedy z dobrej woli (inaczej nazwać tego nie mogę) hostowałam kogoś ponad miesiąc. Party boy, że tak go anonimowo tutaj wymienię, nie dość, że nie kupował ani grama jedzenia (dobrze byłoby, gdyby jeszcze to jedzenie sam sobie umiał zrobić) to na dodatek był bardzo głośnym współlokatorem. Kocham bardzo swoje współlokatorki, że go tolerowały w stopniu wysoko wysokim. W takich sytuacjach najlepiej postawić sprawę jasno- macie swoje życie, swoje kredki i nie na rękę wam żerowanie na waszej dobroci. To nie hostowanie, to pomieszkiwanie z kimś za darmo. :)

Gościnność popłaca!
Hostowanie otwiera też drogi do bycia hostowanym. I to całkowicie normalne zjawisko. Wystarczy postawić się jako podróżnik, który nie ma $$ i chce zwiedzić kawałek świata. Lepiej jak jesteś tym podróżnikiem "wyjezdym", ale i przyjezdni tej samej pomocy od nas oczekują. Dzięki hostowaniu poznasz niesamowitych ludzi, sprowadzisz do swojego domu kulturę z inne świata, czy jest coś lepszego niż podróżowanie z własnej kanapy? :)

Nie bój się mówić nie
Kruczek polega na tym, że jesteśmy Polakami. To brzmi bardzo dumnie i naszą dumą jest przede wszystkim gościnność. Warto przed przyjazdem a nawet w trakcie przyjazdu nauczyć się być  asertywnym. Nie zawsze możecie pozwiedzać ze swoim hostem i nie zawsze możecie zjeść u niego w domu- przyszykujcie się na takie rozwiązania także ze strony hostującego. Wyjeżdżając, dobrze jest być niezależnym i ułożyć swój własny plan zwiedzania. W końcu host to nie darmowy przewodnik, chociaż większość hostów z miłą chęcią oprowadzi was po swoim mieście.


www.couchsurfing.com

To bardzo bezpieczna strona z milionem referencji i wręcz minimalną ilościa fuckupów.

Pamiętaj!
Jeśli ktoś z góry wydaje ci się podejrzany, odpuść sobie pisanie do niego.
Warto jest dobrze przejrzeć profil kandydata- czy ma referencje? zdjęcia? czy będziesz współdzielić pokój?
Pamiętaj, że ile ludzi, tyle sposób życia. Lepiej wiedzieć, czy ktoś jest pastafarianem przed przyjazdem do jego/jej mieszkania ;)
Sprawy z couchsurfingiem są też załatwiane (a przynajmniej powinny być) z DUŻYM WYPRZEDZENIEM. 2-3 tygodnie to optymalny czas na znalezienie dobrego hosta ale im wcześniej zaczniecie, tym lepiej dla was.

To co ? Hostujemy czy jedziemy do hosta? ;)

Świetny przykład, że hostowanie działa w dwie strony.
Hostowali mnie i na odwrót :) 
Thank you Joey, 5, Long so much <3