środa, 31 sierpnia 2016

O 3680 km mojego comfort zone.

słonecznie na molo
W ostatni tydzień wakacji postanowiłam pokonać trochę więcej kilometrów, niż zazwyczaj.


Kiedy twój ojciec- który jest kierowcą mówi, że pokonanie trasy Zamość- Poznań- Zamość- Gdynia- Zamość w ciągu 4 dni jest szalone to być może tak jest, ale nie należy się poddawać. Przynajmniej ja wyszłam z tego wniosku i w ciągu 4 dni, użyłam wszystkich możliwych transportów minus samolot i motor, w międzyczasie nie śpiąc 38 godzin, zaliczając imprezę k-popową, czekając 3 godziny na przesiadkę oraz zrobić sobie full make up na drodze S7.

Dlaczego?

Bo postanowiłam wyjść ze swojego comfort zone. Tak samo, jak wyszłam z niego cztery lata temu. Być może jest wam to jeszcze obce, ale urodziłam się w Zamościu.
cr. przewodnikzamosc.pl
Przepięknym mieście wybudowanym przez Zamoyskiego, nazywanym Perłą Renesansu.
Hell yes, to małe miasteczko jest bajkowe i urodziwe ale niestety, do granicy z Ukrainą mam niecałe 2 godzinki drogi jazdy samochodem. Jest bardzo, bardzo daleko od Poznania, w którym spędziłam juz 4 lata swojego życia.
Oczywiście znam to spojrzenie, które mówi: ale jak to, nie było nic bliżej?
Dla mnie nie było.

Koneser dużych miast.

Otóż Poznań to jedno z bliżej położonych miast, które lubię. Nie wyznaję zasady, że coś jest za daleko, za blisko, za mało, za dużo. Dla mnie coś jest w sam raz. Zawsze i wszędzie, a piękny Poznań jest w miarę blisko patrząc na moje dalekosiężne plany wyjazdu do HK. Do Poznania mam około 600 kilometrów i wcale mi z tym nie jest źle. Piękne, zielone miasto, blisko do Berlina, z dobrą komunikacją? Jestem na tak !
I tak, mogę nazwać siebie wybredną jeśli chodzi o miasto. Musi być zielono, kolorowo, z wodą, bez bucowatych mieszkańców a niestety- o najbliższych ośrodkach miejskich (Warszawa i Lublin) powiedzieć tego nie mogę i nigdy nie będę mogła.

Przeprowadzka do Poznania

 

Było strasznie...
Strasznie ekscytująco !
 Jadąc do Poznania nie znałam nikogo i nic. Ciężko było mieć znajomych 600 km od domu rodzinnego, chociaż i takich posiadałam kilka sztuk w Poznaniu. Nie było słoiczków od mamy, nikt nie posprzątał mi pokoju ani nie wpadł z wizytą na weekend. Początki usamodzielnienia się nazwałabym trudne. Rachuneczki, samodzielne kupowanie jedzonka i gotowanie, pranie, prasowanie. Tym pachniało 19-letniej wersji mnie dorosłość i nie myliłam się nawet o centymetr. Jednak wyjście ze swojego comfort zone- znanych ulic, ludzi, pachnącego ciepłem domu, szybko nauczyło mnie co to znaczy odpowiedzialność za siebie, kiedy nikt inny nie może tego za ciebie zrobić.
 Powoli nauczyłam się wysyłać przelewy na czas, liczyć pieniądze, wychodzić ze znajomymi i nie bankrutować, gotować i prasować, zmuszczać się do nauki przed sesją oraz różne inne przypadłości, których w Lublinie robić bym nie musiała a przynajmniej w bardzo okraszonej formie.

Życie w pociągu

Od tamtego momentu rozpoczęło się moje życie na walizce ! Droga do domu zajmowała mi średnio 9 do 12 godzin. Podróżowałam i podróżuje sama. Kilka razy zdarzyło mi się wracać z kimś, ale kto normalny oprócz mnie (i Emila, którego bardzo serdecznie pozdrawiam) mieszka TAK DALEKO?
Podróżowanie na tak długie dystansy to sztuka. Naładowany telefon, coś pod głowę do spania, mokre chusteczki, krzyżówki, książka, notatki i wszystko, co można robić na siedząco bądź w pół siedząco, jeśli niestety biletów brak i miejsce na korytarzu. Muzyka w uszach i dużo czasu do myślenia. Samotne podróże to był następny etap wychodzenia Nany ze swojego domu rodzinnego.



Teraz już wiem, że raz na jakiś czas potrzebuje właśnie takiej podróży. Kiedy oczami obejmuje zmieniający się krajobraz, siedzę i po prostu myślę. To taki restart, chwila na wyłączenie się ze świata żywych- porozmawianie w przedziale z nieznajomym, poczytanie książki, na którą miałam od dłuższego czasu ochotę, film, którego nie miałam możliwości dokończyć. Już skończyłam z narzekaniem "bo długo". Oczywiście, że długo. Przejeżdżam wszerz całą Polskę.

Tym razem fakt, przesadziłam z ilością kilometrów. Dzisiaj moje ręcę domagają się porządniej porcji witamin a twarz, no cóż, maseczka z ogórków i za ojczyznę.
Ale to po prostu objawy mojego wanderlust- czasami muszę po prostu gdzieś pojechać- znaleźć wymówkę. Odwiedzić znajomych, pooodychać morkim powietrzem, pochodzić po górach, zjeść rybę nad morzem, spotkać się z kimś kogo długo nie widziałam.


Cheers i za tydzień notatka o zmorach ERASMUSA jako programu średnio ogarniętego. Wyjazd tuż tuż !