niedziela, 18 października 2015

Praskie posągi i czerwona kapusta, czyli jak pojechałyśmy Polskim Busem do Pragi.

Hej kochani!
Dzisiaj trochę wspominkowo, ale sentyment nie pozostawił mi wyboru.
Zbyt długo zbierałam się, by napisać notatkę o Pradze. Zdecydowanie zbyt długo, zważając na fakt, jak bardzo wspaniałe jest to miasto.

To co, zbieramy się?
Nigdy nie zapomnę feralnego terminu, w jaki postanowiłyśmy pojechać do Pragi -weekend majowy. Dodajmy do tego Polskiego Busa, który w kompletny upał był zatłoczony i śmierdzący - pozdrawiam panów, którzy chcieli przedłużyć sobie weekend majowy, pijąc już w drodze do Pragi.
Miałyśmy dodatkowo problemy z hotelem- nie polecam nikomu szukać noclegu kilka dni przed weekendem majowym. Dla żartu dodam, że szukałyśmy nawet parkingu albo sadu, gdzie mogłybyśmy rozstawić namiot. Na szczęście uratował nas Chilli Hostel oraz dziewczyna, z którą miałam wspólnego znajomego. Po wymianie waluty (100 koron to 14 złotych...) i spakowaniu walizek, czekałyśmy o 5 rano na Polskiego Busa śpiewając k-popowe piosenki na całe gardło.
Moja pierwsza podróż po kilku miesiącach.

Ruszamy! 
Praga podzielona jest na 22 dzielnice, których rozkład do tej pory mnie zastanawia (8 koło 1 ? 2 koło 6? Okej, po prostu wsiądźmy w metro i tam jedźmy).
Praga jest (i na prawdę to czujesz, jadąc do stolicy Czech!) starym miastem. Ma wiele miejsc historycznych godnych uwagi, ale i sam spacer w Pradze bez celu uważam za bardzo przyjemny. Niektóre ze stereotypów się potwierdziły ale wyszły pozytywnie.
Tak, piwo jest tanie, jedzenie dobre, a ludzie genialnie szaleni.
Idąc tropem naszego cudownego szczęścia, akurat odbywały się mistrzostwa hokeja, który Czesi wręcz uwielbiają! Ulice były zapełnione ludźmi, ubranymi w barwy swoich drużyn, a wieczorem było słychać pijane ballady na cześć zwycięzców, jak i przegranych.
Bardzo dużo błądziłyśmy między ciasnymi uliczkami. Most Karola, starówka, słynny zegar Orloj. Pogoda dopisywała, humory dopisywały, czego więcej chcieć od naszych sąsiadów zza południowej granicy?

Czy to na pewno Czechy?
Trzem fankom k-popu nie mogło to umknąć. Dodam to jako ciekawostkę- Koreańczycy kochają Pragę! Nie zdążyłam policzyć wszystkich wycieczek z Azji, które się przewinęły obok nas. Na dodatek nie znam znajomych, którzy by w Pradze nie byli. Co ich tak ciągnie? Tego się chyba nigdy nie dowiem, bo każda odpowiedź mi podobnie  "jest dużo zabytków".
Praga zazwyczaj jest "zalana turystami" ale sądzę, że tych a Azji jest najwięcej.
Powód naszej wizyty akurat w tej dacie nie był przypadkowy- w Pradze odbywała się impreza
k-popowa.

Polecamy!

Tak, tak, tak!
 Definitywnie polecam miłośnikom starych zabytkowych miast, gdzie jeszcze czuć klimat zeszłych stuleci. Wąskie uliczki, przerażające posągi łypiące na was groźnie z każdej strony. Nie drogo, uroczo i idealnie na kilkudniowym wypad. Niestety- Praga jest zbyt mała, by zwiedzać ją w nieskończoność.
 Nie bójcie się o angielski- nawet po polsku się dogadacie. W końcu Czesi są dla nas jak bracia- tyczy się to też języków. :)
A wy? Byliście już w Czechach? Jak wrażenia?
Jak dla mnie całokształt wygląda cudownie. :)












Inna perspektywa

Choć obiecywałam sobie, że zrobię notkę o Londynie jak najszybciej, skłamałam.
Znowu wszystko przybrało niespodziewany obrót i chociaż nadal nie mogę za nim nadążyć, staram sie jak mogę.



Zajmijmy się Polską!
Otóż prawdopodobnie jest to mój ostatni rok w Polsce, postanowiłam pozwiedzać przy okazji pokazując mojemu znajomemu kawałek Polski.
Nigdy nie widziałam Polski oczami amerykanina, który dosłownie kocha się w Polsce i uważa ją za drugi dom. Nigdy nie czułam tak wielkiego przywiązania do swojego kraju, jak Matt.
Podziwiałam, jednocześnie zazdroszcząc. Cytując Kuźniara: jadąc do USA pytają się co lubisz w Ameryce najbardziej. Jadąc do Polski pytają się dlaczego tu w ogóle przyjechałeś. To smutne, że nasz kraj jest tak słabo promowany i (niestety) ksenofobiczny. Podróżując z obcokrajowcem po własnym kraju mogłam nie raz zobaczyć, jak ludzie reagują na kogoś innej nacji. Nie rozumiał też, dlaczego nikt nie odwzajemnia uśmiechu. Dlaczego ludzie nie doceniają tego, co mają. Poczuć się jak turystka we własnym kraju- taki był plan i tak się stało. Widziałam Polskę innymi oczami, oddychałam innym powietrzem.
Czasu było mało więc obmyśliłam piękną trasę na ostatnie dwa tygodnie moich małych wakacji.
Zwiedziliśmy więc Zamość- Kraków- Wrocław- Poznań po czym każde z nas pojechało na kilka dni do Europy (Matt do Hiszpanii a ja do Holandii, Belgii i Francji (( o tym też później))). Zastanawiam się ciągle co sprawiło, że staliśmy się przyjaciółmi na dobre i na złe, skoro ledwo się znaliśmy. Jedno jest pewne- jak na pierwszego amerykanina oraz faceta, był jest i będzie moim najlepszym travel buddy, jakiego miałam. I na pewno to nie jest pierwsza i ostatnia nasza podróż razem. A ze względu, że już w poniedziałek każde z nas wraca do swojego "środowiska naturalnego" aka. szkoły, pracy... chciałabym tylko powiedzieć dziękuję :) Strasznie cię Kocham i będę tęsknić za każdą głupią rzeczą, którą robiliśmy razem. Za każdą łzę i uśmiech podczas tego miesiąca. Za każdy pijany wieczór i rannego kaca. Za każdą minutę zmarnowaną na rozmowę. Za każdy dzień, który spędziliśmy razem.








Nie wiem, czy mogę sobie obiecywać wymarzony wyjazd do Chin i nie wiem czy znowu z nich napiszę do was.
Londyny zostawię na później. Holandię/Belgię/Francję również. Chiny odkładam- mam coś ważniejszego do zrobienia (okey dokey yo)!









czwartek, 6 sierpnia 2015

Anglia i strajk metra w Londynie część. 1

Miesiąc już pomieszkuje w Anglii, ale postanowiłam zacząć tę notkę od Londynu.
Wczoraj kolejne miasto doszło do mojej listy "mogłabym tu mieszkać" a przede wszystkim znalazłam odpowiedzi na nurtujące pytanie: czy jest tu drogo? czy jest ciężko? co z językiem? jak to jest pracować? jaka jest angielska Polonia?
 Zacznijmy od najfajniejszych rzeczy <3 W Anglii wszystko rankinguje na 8,5-10/10 <3
Mieszkam w małym miasteczku w hrabstwie Northampton i muszę przyznać, że nawet takie małe mieścinki jak moja, są bardzo urokliwe. Domki angielskie, szeregowce, wszystko w odcieniach białego i brązowego- to coś pięknego i jak dla mnie, mega wyciszającego. Przez ostatni miesiąc gorączkowo szukałam pracy, by po powrocie móc jechać w inne części Europy. Jakie? Sami zobaczycie. :)
Corby i okolice + Peteborough

Wracając do Corby, ludzie są przemili. W sklepach, na ulicach. Muszę tez przyznać, że miałam lekki problem z angielskim- akcent to nie lada wyzwanie dla kogoś, kto rok temu musiał łamać angielszczyznę, żeby przetrwać. :D Na dodatek ciągle spotykam polaków, więc po części czuję się znajomo jak w Poznaniu czy w Zamościu. Czy to dobrze? Jasne, zawsze dobrze czuć się jak w domu ale o społeczności polskiej trochę później. Po rozpoczęciu pracy mojego życia w fabryce <3 (nie liczyłam na wielką karierę jako pracę wakacyjną "wydaj to na podróże")
W KOŃCU BYŁYŚMY W LONDYNIE.

Bardzo się boję popularnych do zwiedzania miejsc- z miejsca wiem, że to nie działa tak, że im więcej osób coś zwiedza, to jest fajniejsze. W swoim życiu byłam w wielu miejscach, które były mało popularne turystycznie, a zakochałam się w nich bez pamięci.
Londyn... jest piękny. Nie ujmują mu ani tłumy turystów, ani chwiejna pogoda. Jest piękny, zaczarowany, uroczy i... uporządkowany. Między chaosem, wygląda to dla mnie jak wielkie puzzle. O ile zrozumie ich ułożenie, mogłabym gubić się w Londynie codziennie, co godzinę, co minutę.
Jak na złość, w dzień naszego przyjazdu, pracownicy metra ogłosili strajk więc zostały nam tylko... autobusy i niedokładna mapka którą dzierżyłyśmy w ręku+ internet w telefonie Kate.

Nie liczcie, że zwiedzicie choć cząstkę Londynu w jeden dzień! To miejsce ma dużo do zaoferowania w każdej dziedzinie turystyki. Ja, jako laik zwiedziłam standard package obejmujący Big Ben, London Eye, China Town i wszystko, co zwiedziłyśmy błądząc między White Chapel a London Bridge. Nigdy byśmy tam nie doszły, gdybyśmy wysiadły z metra. Szczęście w nieszczęściu.










  







  













Nie wiem, czy moje spostrzeżenia będą trafne ale z mojego punktu widzenia trafiają w samo sedno sprawy. Oczywiście, Anglia jest do mieszkania. Nie, nie jest drogo o ile zarabiasz w Anglii i wydajesz w Anglii- myślę, że tak powinna działać każda "zdrowsza" gospodarka na świecie. Anglicy nic mi do tej pory nie utrudniali, nie licząc pokręconych induction oraz wypełniania miliona papierków.
Nie spotkałam się też z żadną "dyskryminacją" ( tak swoją drogą, co wy robicie, Polki, że każdy anglik powie mi, że jesteście łase na kasę jak koń na marchewkę? Nie ładnie, that's no no).
Z rzeczy które mnie zdziwiły to Polonia na facebooku. I to tu zacznie się bardziej kontrowersyjna część tej notatki.
Nigdy nie widziałam, jak funkcjonują Polacy za granicą ale jestem trochę przerażona. Pamiętacie moja notatkę o amerykanach w Chinach? Odnoszę wrażenie że koło historii się zatacza. Kocham Polskę, ale jak to się dzieje, że wielcy patrioci. którzy reklamują swoje usługi "wpierdolu" wyjeżdżają za chlebem? Wyjeżdżają za chlebem to dobre powiedzenie, bo według mnie oni tutaj mieszkają. Nie przyznają się przed samym sobą co byłoby dla nich równoznaczne ze zdradą ojczyzny ale mieszkają tutaj.
 Ludzie, wy tu mieszkacie. Dlaczego się nie asymilujecie z anglikami? Dlaczego nie chcecie się uczyć angielskiego? Dlaczego robicie z siebie ofiary i cytując forum, wygnańcami z Polski? Filmik, który wczoraj obejrzałam, gdzie Polacy w londyńskim metrze palą i reprezentują swoją polskość, śpiewając hymn.... ludzie błagam was...
To nie jest tak, że w Anglii ludzie umierają i są gburami i "na pewno nie chcą z wami rozmawiać". Polskę noście w sercu a nie na "ryju". Bo "na ryju" możecie ją nosić w Polsce, ale jeśli mieszkacie w angielskim domu, jecie angielskie jedzenie, za angielskie pieniądze to należy się chociaż odrobina SZACUNKU. A według mnie, szacunku coraz mniej. Bądźmy sarmatami, ale tymi z początku wieku, a nie tymi z końca. Polacy mega nam tu pomogli i z góry dziękuję znajomym, którzy dawali cynk o pracy, czy podwieźli jak było trzeba ale myślę, że trafiłam na normalną część "Polski" ale patrząc na tę patolę zaraz obok zastanawiam się dokąd to wszystko prowadzi.


Bonus pt. "mamo, wyślij mi dwa swetry"


sobota, 23 maja 2015

W celu podróży do Chin, prosimy pasażerów o nie branie niczego.

Tak, dobrze widzicie.
I nie, nie kłamie.

Z własnego doświadczenia wiem, że ludzie wyolbrzymiają wielkość bagażu, jaki jest im potrzebny. Im dalej w świat- więcej bagażu się przyda. Olejek do opalania, perfumy, proszek do prania i kuchenka mikrofalowa. W tak dzikim kraju! Na odludzi zupełnym! Czo te Azje!
Oczywiście STRASZNIE  w tym momencie uogólnie- gdybym miała się rozpisywać na każdy kraj, żadna z waszych zacnych czytelniczych osóbek by tego nie przeczytała. A do Korei kazałabym najpierw iśc na zakupy do jakiegoś fancy sklepu żeby nie odstawać.
Posłużny się więc filarem dostojności świata Azjatyckiego- Chinami.

Drogi pamiętniczku, JADĘ DO PEKINU. Co mam wziąć w swój samo lotny bagaż z którym pożegnam się na odprawie a przywitam już na miejscu?
Nasze walizki.
Martyna jeszcze jej nie otworzyła.
Gdy otworzyłaby swoją, musiałabym wyjść z aparatem z pokoju- nie zmieścilibyśmy się.


 To, ile błędów popełniłam przy pakowaniu się było bez liku. Jednym z nich było po prostu przepełnienie walizki. Pamiętajmy, że w Chinach rzeczy są mega tanie (co wcale nie świadczy o ich niskiej wartości no chyba, że zamawiasz bluzki z Tao Bao mierzone na oko na chińskiej modelce ale to już inna, dłuższa historia). Przypuśćmy więc, że lecisz w sezonie.
 Pierwszą rzeczą przed pakowaniem czegokolwiek do walizki jest... sprawdzenie pogody.
Jeśli "na internetach" piszą, że jest 70% wilgotności... TAK , TO NIE ŻART.
A te 37 stopni obok? Tak. Jeśli chodzi o Chiny to przełom lipca/sierpnia to piekło. Mordor. Nie zrozumiały gorąc, który klei się do ciebie. Zapomnij o wystawnych ciuszkach. No chyba, że życie ci nie miłe, albo są MEGA przewiewne i wygodne.

 1. Bierz mało, kup w miarę potrzeb.
 To, że jest tanio nie znaczy, że kupujesz pół taobao i wyjeżdżasz szczęśliwa z Chin. Oczywiście, to jakiś pomysł na życie wielbłąda ale radziłabym z umiarem. Mnie zgubiło za dużo rzeczy na lotnisku a i tak połowa walizki kompletnie nie nadawała się do użytku. Serio Marzena, wzięłaś sweter? Sweter przy 37 upale, który jest mega ciężki?
 Pamiętajmy o drodze powrotnej i o przemyślanych zakupach. Na miejscu da się kupić wszystko a nawet więcej. Wiele rzeczy, które są już tam mega popularne do Europy dopiero wchodzą. Może warto czasem popatrzeć w przód? ;)
Najlepszym przykładem, który widziałam to np. podwijanie nogawek przez facetów. No ok. Fuu pedały, usłyszałam w Polsce. W Korei norma. Po pół roku i w Polsce normą się stało i oczywistością. Powstrzymajcie się od komentarzy, że Azja jest wioską świata- to przeważnie takie miejsca jak Seoul dyktują modę ;)

 2. Kobietki, kobietki
 Bierzcie tampony, podpaski, wkładki i co tam jeszcze wam potrzeba na gorsze dni. W Azji są mega drogie, za krótkie/za długie ogólnie nie polecam. No i nie polecam wychodzić gdziekolwiek w ten ukrop w "te" dni to chyba oczywista oczywistość w wilgotny upalny dzień.

 3.Idzie luty, podkuj buty
 Drażliwa sprawa na taki upał. Wygodne, przewiewne i nie za ciężkie- oszalejecie, ciągnąc za sobą walizkę, spójrzcie na mnie ;)

 4. Dezodorat
 Dużo i na zapas. Polecam mgiełki do ciała, sztyfty- perfumy dla zaawansowanych. Dlaczego nie perfumy? Przykleicie się do nich. Forever.

 5. Kompasy podróżniczków
 Polecam, GORĄCO POLECAM. Rozmówki chińskie. Aplikacje na telefonie działające offline z mapami. Słowniki. Przewodniki. Wszystko, co działa bez sieci. Nikt nie wie gdzie wylądujecie, a np. Pekin nie grzeszy WiFi (nie to co Korea, kraj internetów) chińczycy nie grzeszą angielskim, a Pekin nie grzeszy dobrym oznakowaniem uliczek, choć są budowane na planie kwadratu i dość prosto je ogarnąć. :)

 6. Wtyczki
 W miarę spoko, ale wolno ładują. Za to w HK jest już to niebezpieczne prawdopodobieństwo, że czeka was wizyta z sklepie z elektryką. Tak jak mówiłam, miejscowi też was nie zawiodą.

 7. Kanapeczki do samolociku.
 Bardzo odradzam. Szczerze mówiąc? Jedzcie wszystko co wygląda tak chińsko, że aż was boli. Wyszłam z założenia że jeśli miejscowych nie zabiło to mnie też nie. I miałam rację. Po prostu przystosowanie do klimatu wymaga tez zmiany jedzenia nawet jeśli będzie dla ciebie drastyczna dla twojego ciała okaże się zbawieniem. Schudniesz z sauny, a organizm nie będzie chciał tyle jeść. Ot co, chińska dieta.

 8. Sunglass? Cream? Dui, ni gei wo!
 Polecam kremy z filtrami UV. Jeśli ktoś ma wrażliwa skórę najlepiej te wysokie. Polecam koreańskie kosmetyki do ryjka- podkład i ochrona w jednym. Nie przesadzajcie z makijażem- spłynie z twarzy wraz z potokiem łez, ale na imprezkę coś się zawsze przyda!

Uf... dużo tu słów związanym z ukropem ale uwierzcie na słowo. Nigdy nie doznałam takiej pogody na swojej skórze. Gdy moja mama dzwoniła i opowiadała jak u nich jest gorąco przy 30 stopniach, płakałam w duchu. Tak zimno, że założyłabym swój sweterek.
To tyle jeśli chodzi o walizki. A skoro o nich mowa, jeśli są już spakowane to nie pozostaje mi nic innego jak życzyć udanej podróży :)
ps. nie jedzcie tarantuli na patyku - są drogie. Lepiej zjedzcie tarantule na patyku z bocznej alejki- tańsza i o wiele smaczniejsza.

czwartek, 21 maja 2015

"Słuchasz K-popu?!" czyli jak łatwo popaść w paranoje.


Kilka tygodni temu miałam straszną faze wdrążenia się w tematyki muzyki popularnej export USA. Zaczęłam więc klikać randomowo proponowane utwory na YT. Każdy tego słucha, każdy się tym jara. Nic więc dziwnego, że na imprezach ludzie często śpiewają piosenki i bawią się w ich rytmie, całkiem nie udając, że jej nie słyszeli wcześniej.
Przyznam, że trochę mnie to uderzyło. A zwłaszcza to, że gdy podobała mi się jakaś piosenka, zaraz nią przesiąkałam do bólu i dalsze jej słuchanie z wywoływaniem tych samych, cennych dla mnie emocji, było niemożliwe. Na przykład puszczanie wszędzie Hoziera, nawet na imprezach. Nikogo nie bulwersował fakt, że puszczają ballady na imprezach masowych bo "było to popularne".

A więc cofając się wspomnieniami do czasu, kiedy byłam w Korei.
Jak to wygląda z Kpopem?

Przed wylotem jak to bywa w moim zwyczaju panikarstwa i zapinania wszystkiego na ostatni guzik, pytałam się moich znajomych co z tą Koreą i co z tym K-popem.

Mit 1: Nie przyznawaj się, że słuchasz K-popu, zjedzą cię.

Może ktoś mnie tam ugryzł ale nic takiego sobie nie przypominam ;) Na początku fakt, bałam się mówić głośno że słucham k-popu. Wydawało mi się to deklaracją w stylu "słucham disco polo" choć miałam rację tylko po części. Być może k-pop dziala na tej samej zasadzie co disco-polo, ale to kompletnie inna bajka. K-pop jest definitywnie bogatszy w gatunki muzyczne, wariacje i tekst, a nawet emocje które nie opierają się zawsze na :chodź ze mną w haszcze, ja ci zaklaszczę:

 A moja Nanowa filozofia życiowa brzmi: jeśli wstydzisz się siebie, to kim ty jesteś? Z tymi słowami na sercu zaczynałam powoli otwarcie przyznawać się: tak kocham Kpop i wiem, co to We Got Married, znam masę aktorów i modeli z Korei, nie musicie mi po raz enty tłumaczyć co to Kimbap albo jak jeść pałeczkami. Tak się składa, że nabyłam tę wiedzę w drodze samouczka w Polsce.
Byłam przygotowana na pomruki i nie miałam pojęcia, jak zareaguje rodowity koreańczyk na kpop turystkę. Oczywiście, nie pojechałam do Korei bo K-pop. Pojechałam tam, bo byłam ciekawa. Nie jeżdżę na drugi koniec świata żeby znaleźć oppę. Dziękuj Bogu ta wiedza wystarczyła moim znajomym. Trochę zdziwieni, trochę szczęśliwi. Na pewno nie nastawieni wrogo. Często siadaliśmy z naszym hostem na kanapie i oglądaliśmy We Got Married albo Witch Hunt. Znajomy zabrał nas do sklepów k-popowych, choć trudno było nie zauważyć ogromnej ilości EXO na ulicach ;)
 Nawet mama mojej koleżanki była zafascynowana tym, że oglądałam z nią Wonderful Days. Pochwaliła Taecyeona i za sprawą Ham, zamieniłam z nią kilka słów. Woah, to było niesamowite uczucie.

Mit 2: Korea nie słucha k-popu.

Wracając do punktu pierwszego to prawda i nie prawda za razem. Sprawa disco polo- jasne, nienawidzimy disco polo ale jeśli leci Szmaragdy i Diamenty, znamy cały tekst na pamięć. Nie przypominam sobie bardziej trafnego przykładu. Korea zna Shinhwa, HOT, SuJu, EXO (trudno nie znać xD) miliard raperów tych już znanych i jeszcze nie znanych, 2PM (<3) i wiele wiele innych. Po prostu nie są  na bieżąco, tak bym to określiła w najbardziej prosty sposób.

Mit 4: Na imprezach w Korei puszczają sam k-pop
Micik od moich "normalnych znajomych". Prosty do obalenia.
Nie, w Korei leci muzyka klubowa i "łupanka" jak ja to nazywam. Raz k-pop zasłyszany w NB2 i był to Taeyang :)

Mit 3: Nie śpiewaj k-popowych piosenek na karaoke jak nie umiesz tekstu/nie znasz hangula bo sie będą śmiać
.............
.............
Zostawiłam jako wisienkę na torcie.
To była najbardziej epicka rzecz, jaką usłyszałam. Nie wiem, z kim trzeba się przyjaźnić, żeby ktoś śmiał się z twojej próby koreańskiego. Osobiście nie jestem fanką nauki koreańskiego, wszystko znam ze słuchu a gramatyka nie istnieje ale nie wiem co złego w tym, żebyśmy w 3 - 4 osoby śpiewali Heart Beat albo Oppa Gangnam Style na karaoke? Kto już pójdzie na karaoke zrozumie złotą zasadę" byle coś zaśpiewać", a dla bardziej opornych na liście zawsze znajdziecie Britney albo jakieś inne stare hiciory.



Nooooooooo kochani to tyle ode mnie na dzisiaj.
 Na puentę słów kilka.

Korea nie jest jakimś specjalnym miejscem na ziemi w którym zjedzą cię za kochanie ich kultury. Mnie też dziwią ludzie, którzy jarają się Polską. Parafrazując Kuźniara: Obcokrajowiec spyta się, czy podoba ci się jego kraj. Polak zapyta, co tu robisz i co cię tu zmusiło do przyjazdu. 

piątek, 15 maja 2015

Czego tam nie robić?

6 miesięcy. 6 długich miesięcy zajęło mi rozpoczęcie tego bloga na nowo. Otworzenie tego rozdziału, przez który wiele rzeczy w moim życiu zmieniło się na zawsze. Czy na dobrze? Jak zwykle czas pokaże, ale tym o to sposobem młoda pani dziennikarka wracając z wykładu o Social Media doznała oświecenia.
Hej, podróż się skończyła ale nie w całości ją opisałaś!
Nie ładnie Nana, pomyślało moje sumienie i oto pierwszy z nowych wpisów, w których będę mówiła o swoich podróżach których już trochę było i na pewno trochę będzie :)

Oczywiście w ramach praktyki dziennikarskiej, która jak zwykle się przydaje.

 Dzisiaj dyskutowałam z Kate o naszym wyjeździe do Korei bo otóż tak, znowu na 75% się tam wybieram w celach dokończenia i odwiedzenia paru miejsc i znajomych.
Po przeliczeniu ile złotych srebrników potrzebujemy uzbierać, zastanowiłam się w sumie (rozważyłam ot co!) co chciałabym zwiedzić ponownie. Zdecydowanie tych punktów jest kilka choć nie oszukując się- OSOBIŚCIE mnie Seoul znudził po 2 tygodniach. Po około 4 tygodniach wałęsałam się tam już bez konkretniejszego celu zwiedzając pierdoły typu Zoo albo robiąc zakupy.
Naszło mnie więc pytanie:

Czego zdecydowanie odradzam (moim zdaniem) zwiedzać w Seoulu, choć Trip Advisor którego często używałam opiewa jako worth see?

1. Itaewoon

Super miejsce.
Dla kogoś kto ma full kasy i lubi być w Europie/USA w środku stolicy Korei Południowej. To miejsce przypominało mi za każdym razem, jak bardzo Korea "jara się" USA a ludzie których tam spotkałam OH WELL... nie mówiąc o akcji kiedy murzyni zaczęli wyzywać nas od rasistek po dość nie udanym podrywie na "luzaka" rzuconym w naszą stronę, akcjami typu "czarnym wstęp wzbroniony" albo drogimi i wypełnionymi po brzegi obcokrajowcami barach/restauracjach. Nic azjatyckiego w tej Azji, powiedziałby filozof.

2. 63 Building
Powiedzmy, że fajnie jest wjechać na górę żeby zobaczyć Seoul i te sprawy. Tylko po co płacić miliony, skoro w Seoulu jest wiele wysokich budynków z lepszymi miejscami widokowymi?
Megalomania Seoulu- piękny wieżowiec z drogimi restauracjami. No trudno, nic w tym dla mnie fajnego nie było. A hajsy jak wiecie też się nie zgadzały. A, no i się błyszczy to jakaś rozrywka.

3. Gyeongbokgung
Nałaziłam się tam jak głupia w upalny dzień +miliard stopni.
Zdecydowanie polecam ludziom których pasjonuje historia, chcą się poczuć jak w historycznej dramie i pochodzić starymi pałacowymi ścieżkami ale dla zwykłych laików jak ja- That's no no.

4. Zoo
Kocham Zoo i zwierzaki ale do Zoo w Seoulu bez mapy kolejny raz nie wejdę. Jest to masakrycznie wielkie miejsce które mnie przygwoździło niczym Zoo w Pekinie i zamiast zobaczyć wielbłądy doszliśmy do gadów i jaszczurek. A przecież wcale ich na mapie w tamtym miejscu nie było.

Ogólnie żeby nie było, że hejtuje to MOJE ZDANIE. Oczywiście jeśli ktoś tam jedzie zwiedzać, sam sobie wybierze jakie miejsca go interesują ale uważam, że są miejsca do zwiedzania trudne i trudniejsze. Te trzy i pewnie wiele innych których już nie pamiętam, są jak wchodzenie do świątyni w Busan w trakcie ulewy.


XoXo
NaNa