sobota, 5 lipca 2014

Ile Chin w Chinach?

W końcuuu! Moje modlitwy i błagalne zawodzenia widocznie poruszyły niebiosa i mam rodzinke^^ Bardzo fajną rodzinkę ^^ Dzisiaj nawet dostałam od host mamy (niestety, nie anglojęzycznej) komplement, że rozumie mój chiński a David powiedział obrażony: po co się uczysz chińskiego, już go umiesz! (okej chciałeś się bawić, wiem)
Jeśli tak można nazwać cztery słowa na krzyż (BARDZO WAŻNE) i szybkie codzienne powtórki typu:
jak zamówić w restauracji nie ostre jedzenie?
jak targować się o żarcie? (muszę sama się karmić, AH)
jak poprosić kelnera o pałeczki (serio nie chcę jeść łyżką. Łyżką, chińszczyzne? Pan oszalał, pan daje pałeczki!)
jak przejść przez ulice żeby nie zginąć?
jak spytać o drogę?
jak spytać host mamy czy mogę wyjść zjeść oraz jak spytać o drogę/adres/samopoczucie?
lvl:nana

Ale może coś więcej o mojej rodzinie.
Mieszkam w Beijing, na dzielnicy niedaleko parku, w północno-zachodniej części miasta.
Dzisiaj o 7 obudził mnie David, moje 7 letnie, (nie) szczęście z ADHD i zwyczajem robienia puppy eyes, gdy czegoś chce a wie, że tego ode mnie nie dostanie. Nie ze mną te sztuczki David, nie trafiłeś dobrze na nauczycielkę. Tak na nauczycielkę, bo codziennie oprócz soboty mam z nim zabawy i zajęcia od godziny 13 :)
David ma swoją nianię, czasem rozmawiam z nią po chińsku/pseudochińsku. Przesympatyczna kobieta, robi prawo jazdy (auntie, fighting!) David cyrkowe dziecko. Pełne energii, wychowane w chińskim systemie wartości (jak to może być dla ciebie drogie? nie masz pieniędzy? ekhem... nie oszukujmy się lekko rozpieszczone) ale CUDOWNE. I jego angielski.... nie wiem, czy kiedykolwiek poznam 7 latka, który tak świetnie włada drugim językiem. Potrafi się kłócić, tłumaczyć, wszystko na raz, wkurzać mnie i wszystko w Davidzie. :)
Moje kochane (nie) szczęście i kawałek niani i Charlotte :)

Jutro w końcu spotkamy się z Martyna (ufff chyba szybciej nam było pojechać do siebie w Polsce te 4 godziny niż w Beijing te 30 minut) trzeba coś wypić. Przy okazji oblać nasz pierwszy tydzień w Chinach. :D
Choć Martyna tęskni się za Japonią więc sama zaczęłam się nad tym zastanawiać, hm. Dla mnie nie ma porównania. Japonia jest bardzo harmonijna, ludzie są harmonijni. Ludzie tworzą miejsca, tworzą państwa. Gdyby któś z was chciał jechać (lub był) już wie, że w Chinach bardzo to widać. Miejsc, kraju, spotkań nie tworzy państwo i ustrój, ale ludzie. Chiny to ul. Ul dla ludzi. Ten ul nauczył mnie kilku rzeczy.
 Zawsze, ale to zawsze trzeba walczyć o swoje, być silnym. Nie poddawać się choć nie wiadomo jak ciężko jest przystosować. Nauczyłam się też doceniać to, co mam w Polsce. Słońce, czyste niebo, rodzinę- Beijing może i wielkie miasto ale ludzie bardzo samotni, chociaż razem tworzą coś niesamowitego. Czy ktoś z was wyobraża sobie kilku milionowe miasto, które robi coś razem? W którym każdy jest komórką większego organizmu, w  którym każdy ma swoje miejsce? To jest Beijing. Jeśli jesteś biedny, jeśli jesteś bogaty, każdy ma swoja komórkę.

Odbiegając od tematu, mieszkam nieopodal parku. Jest pięknym miejscem, w którym można odetchnąć pełną piersią od miejskiego zgiełku. Ludzie tańczą, jeżdżą na rowerach, karmią dzieci, spacerują, rozmawiają.
I ja również tam odpoczęłam. Przechodząc się między alejkami, słuchając muzyki z głośników w parku, patrząc na ludzi, zdałam sobie sprawę ile przeszłyśmy obydwie przez ostatni tydzień.
Oczywiście, żeby tu być, zrobiłabym to jeszcze raz. Nie żałuję, bo to moja decyzja. A uważam, że człowiek nie powinien żałować swoich decyzji skoro same je podejmuje.

WIELKIE PS.
Amerykanie zawsze będą amerykaninami. Ja wszystko rozumiem, ale ja nie jade do Chin, żeby robić kotlety mielone z ziemniakami, ale to nie tyczy się widocznie amerykanów. Oni nawet w środku osiedla potrafią zrobić barbeque i zachowywać się naprawdę głośno. Raz zjadłam tu europejskie jedzenie 3 razy droższe niż chińskie, zatrułam się xD Dzisiaj kupiłam chleb, jest niezjadliwy a kosztowal tyle ile porządny obiad za moim oknem. Pan ładny kelner który dzisiaj się zakładał że poprosi mnie o numer (tak, ta biała która je pałeczkami rozumie, mam nadzieję, że jutro weźmiesz ten numer i odzyskasz 20 yuanów ;) zdziwiłby się.
Serio, jedziesz do Hiszpanii, żeby jeść kiełbasę? Jedziesz do Polski, żeby jeść sałatkę grecką?
I TE ICH TONY W CHIŃSKIM
, WIECZNIE
, NIEŚMIERTELNIE
 ZŁE.
Tip życia: jakkolwiek obleśnie nie wygląda knajpka, nie idź do restauracji. Wejdź do tej knajpki, gdzie jest brudno, jest dużo ludzi. Jedzenie jest boskie, TANIE. 
Mały minus ciężko dogadać się po angielsku. Odradzam restauracje. Są kosztowne, a jedzenie takie sobie. Jednym słowem- street food w Chinach jako sposób na przetrwanie za grosze. Smaczne przetrwanie.
Trochę chińskiej muzyki na dobre zakończenie dnia ^^

XoXo Marzena

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz