poniedziałek, 14 lipca 2014

Seria niefortunnych zdarzeń.

Cześć misiaki! To znów (dopiero) ja. Jest masa rzeczy które mogłabym opowiedzieć, tak wiele się tu dzieję. Większość z nich dotyczących au pair mogę podpiąć pod tytuł znanego filmu ' Seria Niefortunnych Zdarzeń'. Zaczęło się od nagłej rezygnacji mojej rodziny kilka dni przed wylotem, później rodzina Nany idealna na odległość-nie aż tak idealna do życia razem. Teraz obydwie żyjemy w tym naszych małych apartamentach, żyjąc z totalnie nieznajomymi sobie ludźmi, używając translatora gdy chcemy o coś zapytać. Bo ich angielski podstawowy który był wpisany w profilu rodziny, jest taki podstawowy jak mój rosyjski na którym byłam dwa razy.  Najbardziej co mnie boli to chyba mój brak grafiku. Kiedy o niego zapytałam, dowiedziałam się 'Twoja rodzina kocha Cię tak bardzo, że nie masz grafiku! Możesz być z dziewczynkami kiedy tylko chcesz!'. No świetnie ale ja też mam swoje życie i chęć odkrywania świata który jest dookoła mnie bo mimo wszystko za dwa miesiące już mnie tu nie będzie. A no tak, dwa miesiące. Nie słyszeliście? Kolejny zwrot akcji w naszym życiu w Chinach. Szukając au pair wszędzie jak tym gruubym, tłustym drukiem widniało 'Au Pair na okres 3 miesięcy/ 6 miesięcy lub 12 miesięcy'. Cóż. Podpisałyśmy z Naną umowę która mówi tylko o dwóch. Ciężko wyjaśnić całą sprawę Early Bird mówi 'Ah to na wszelki wypadek, gdyby były jakieś problemy (..) ' ale nawet nie zdajecie sobie sprawy jak się ucieszyłyśmy. Jasne, musimy teraz podziałać więcej, szukać couchsurfingu, może jakichś znajomych ale wolę ten ostatni miesiąc przebujać bo kogoś kanapach niż siedzieć tutaj i siwieć. Bo mimo tego, że dzieci azjatów są w większości przecudne gdy się na nie patrzy, jeśli o Chiny chodzi to całkiem inna sprawa. Oczywiście wyglądają tak samo, szkoda tylko, że charakter który kształtowany jest pod wpływem nadopiekuńczych rodziców wpływa na maluchy które robią się po prostu aroganckie, wredne, rozpieszczone, nadpobudliwe, samolubne (niepotrzebne skreślić lub potrzebne dodać). Nie wszystkie. Ale większość.
                  Update update - spokojna niedziela? Ależ skąd! Rano odbieram telefon - Nana informuje mnie, że David, którym się opiekowała powiedział swojej mamie, że mówiła, że go zabije. Oczywiście musi się natychmiast wyprowadzić. Agencja mimo praw w podpisanej umowie nie zapewnia jej noclegu, słyszy jedynie 'handle it by your own'. Nic piękniejszego niż bycie bezdomną polką w Chinach. Na szczęście w naszym życiu pojawiają się też i te dobre osoby. Telefon do przyjaciela geja, naszego guru, Jeffa niestety nie ma możliwości, więc próbujemy dalej. Nauczyciel Guo? 'Nie mogę Cię przenocować ale spotkajmy się, pomogę jak tylko mogę'. Odbieram Marzenę ze stacji, przeprawa metrem z walizkami, wysiadamy na stacji na której mamy spotkać się z Guo, otwieramy szybko piwa które kupiłam po drodze i zapalamy papierosy. W takich sytuacjach trzeba. Nawet nie wiadomo co zrobić - płakać ze złości czy płakać ze smutku? Zjawia się nasz Beijing Man, pakujemy się w samochód, krążymy szukając wolnych hosteli - jak na złość wszystko zajęte. Wtedy wyciągam asa z rękawa, z małymi obawami ale jesteśmy w takiej sytuacji, że próbować trzeba wszystkiego. W poniedziałek wracając z naszej małej popijawy spotkałam trzy osoby - pierwsze dwie w metrze, niestety obydwie nie z Pekinu, trzecia dusza, spotkana w taxówce którą brałam z mojej stacji. Guo, bo tak też chłopak ma na imię, ma 25 lat, komunikatywny angielski i ogólnie jest nadpobudliwy okazuje się naszym wybawieniem. Jego rodzice wynajmują pokoje, akurat jeden jest wolny, więc Marzena może tam bez problemu spać. Spotkanie umówione na 18stą pod stacją metra.
            Razem z naszym nauczycielem, jemy obiad a później, chyba dla uspokojenia myśli, bierze nas do Świątyni Nieba ( w której kiedyś pracował więc wejście mamy totalnie za darmo). Jest piękna, myśli uciekają nam troche od zmartwień, chodzimy, zwiedzamy, łapie nas nawet ulewa którą ze śmiechem kwitujemy 'Niebo za nas płacze'.
          Znów wsiadamy w metro, godzina drogi szybko mija nad snuciem planów 'a co później'. Mimo niecałej godziny spóźnienia, kochany Guo czeka razem z kolega. Jak to gentlemani biorą od nas walizki, wsiadamy w taxówkę i ruszamy do domu. Pokoik jest mały ale słodki, jeszcze słodsi są rodzice Guo którzy witają nas uśmiechem, częstują herbatą i zapraszają do salonu gdzie jedzą obiad, przy okazji zasypują pytaniami. Słodsi od tego wszystkiego są chyba nasi chłopcy, którzy porywają nas na prawdziwą ucztę i dzięki rozmowie zapominamy o tym co nas czeka jutro. Guo mówi, że mnie kocha, drugi przyjaciel którego imienia nie pamiętam ( czy on się w ogóle przedstawił?) wciska Nanie jedzenie pod nos. Uśmiecham się do siebie i zastanawiam, jak to jest, że mimo problemów trafiamy na tak dobre osoby? Jeśli to karma, to mam nadzieję, że dalej będzie do mnie wracać w takiej postaci.
         Leżę teraz w łóżku, jutro rano zajęcia chińskiego i prawdopodobnie wielka kłótnia z Early Bird. Bo może i jesteśmy dobrymi kobietami ale w kaszę sobie nie damy dmuchać. Trzymajcie kciuki! Na pewno się przydadzą.
         Au Pair - tak.
         Chiny - tak.
         Au Pair w Chinach - NIE.


                                                       Nasze szczęście w nieszczęściu.

1 komentarz: